Ze śnieżnego Rzymu
W przeciwieństwie do północnych Europejczyków u tutejszych mieszkańców globu – opad zwany śniegiem wzbudza radość i ciekawość. Prognozy o nadchodzącej śnieżycy podsycały tylko nastój oczekiwania i podekscytowania.
Śnieg w Rzymie.
Do godzin wieczornych Rzym okrył się białym puchem. Początkowa euforia opadła, gdy niektórzy uświadomili sobie, że do pracy przyjechali skuterem.
W sobotni poranek obudziły mnie wrzaski i śmiechy. Pomyślałam, że dzieciarnia już wstała! Ale ku memu zdziwieniu, zobaczyłam wojnę śnieżną…starszaków (około trzydziestki).
Musiałam chwilę poprzecierać oczy, czy to jeszcze senne mary zakłócają moje pole widzenia, bo było biało!!! A palmę, która widzę z okna, oblepiona była lukrem!
Spacer na śniegu.
I tak, ruszyłam na podbój Rzymu z aparatem! Niestety z licznym towarzystwem i konkurencją. Zwykle w sobotnie poranki ulice są puste. A tymczasem, zamiast jeżdżących samochodów, ulicami chodzili ludzie. Oczywiście transport publiczny miał wolne, a tylko nieliczni optymiści wierzyli, że jeśli uruchomią samochód dojadą do miejsca przeznaczenia. Ale Włosi to naród pewny siebie- a nawet więcej- uparty! I tak później toczyły się ulicami karawany samochodowe z poprzebijanymi oponami.
Kiedy znalazłam się na Placu św. Piotra , zaskoczył mnie zgromadzony tłum i to bez papieskiej obecności! Pewno niejeden mieszkaniec Wiecznego Miasta robił pierwszy raz zdjęcie w tym miejscu, zarezerwowanym zwykle dla gości Vatican City.
Rzym atakowali Rzymianie , a nie tylko turyści! I z tłumem spacerowałam po zimowym centrum, tonąc w kałużach i łapiąc równowagę na lodowych pułapkach.
Najmniej przyjemności miały ze spaceru elegantki na wysokich obcasach, a takich nie brakowało. Z pewnością tego dnia wtulały się w ramiona swoich partnerów, a nawet ściskały ich do bólu.
Do późnych godzin Rzym opanowała zimowa fiesta- wojny śnieżne różnowiekowe, dywersje, ataki, podchody. Do tego potomkowie wielkich mistrzów dawali upust swym artystycznym zapędom w modelowaniu “bałwanich” kształtów. W Rzymie tym razem hałasowali rozbawieni ludzie, a nie skutery i samochody.
I po śniegu.
W niedzielny poranek zgromadzenie sąsiedzkie debatowało pod moim oknem. Główny problem- jak wejść i wyjść do naszej bramy, kiedy przed wejściem rozciąga się błyszcząca tafla lodu. Towarzystwo się rozeszło i po godzinie, prawdopodobnie obmyślania planu strategii, pojawił się z młoteczkiem sąsiad, rozkuwając z poświeceniem (bo na klęczkach) lodową taflę z błogosławieństwem wszystkich mieszkańców. Oczywiście lód znikł, ale tylko przy samym wyjściu. Dalej trzeba było liczyć na spryt w nogach.
Stopniały wcześnie śnieg zamienił się w lód, a że to była niedziela, chętnych do pracy nie było. Nieliczni więc mieli przyjemność powalczyć z lodowym najeźdźcą m.in. policjanci, hotelowa obsługa, właściciele sklepów. Bardziej przebiegli, ogradzali taśmami przejścia dla pieszych, oszczędzając na pracy, która do jutra sama zniknie. Ogólnie zimowa aura dostarczała zabawy, ale i zmuszała do wykazania się włoską inwencją twórczą. Znajomy Włoch powiedział mi, że Rzym jest nie przygotowany do takich warunków (nie chciałam go rozczarowywać, że u nas drogowcy są zawsze zaskoczeni!).
Do dźwięków radości teraz dołączyły westchnienia –„ochy” i „ achy”- łapiących równowagę na lodowej rzymskiej rewii. Choć po częstych odgłosach sygnału karetek, chyba więcej było takich , którym jazda mniej wychodziła.
W kolejnym dniu radość znikała ze śniegiem. Na nos skapywały resztki śnieżnego cudu, a na Placu św. Piotra kurczył się może już ostatni bałwan. Zima 2012 roztapiała się w promieniach słońca. I tak niezwykłe Wieczne Miasto wciąż zaskakuje nie tylko turystów, ale i swoich mieszkańców, bo tu cuda nadal się zdarzają.